Żyrardowianin Wiktor Józefowicz udowodnił, że w 60 sekund można zrobić wielkie wrażenie i zachwycić publiczność w Brazylii. Jego film „Offer of a Lifetime” (Okazja życia) zdobył główną nagrodę Jury na Festival do Minuto – prawdopodobnie największym festiwalu filmów minutowych na świecie – znalazł się wśród najlepszych produkcji roku i był pokazywany w ponad 120 lokalizacjach w całej Brazylii. Kto by pomyślał, że debiutant, który zaczął kręcić filmy z nudów, potrafi tak perfekcyjnie wykorzystać każdą sekundę?
Sukces na Festival do Minuto
Wiktor Józefowicz z Żyrardowa został nagrodzony na prestiżowym Festival do Minuto w Brazylii. Jego film „Offer of a Lifetime” znalazł się w selekcji najlepszych produkcji roku i był pokazywany w ponad 120 lokalizacjach w całej Brazylii. Wiktor otrzymał również główną nagrodę festiwalu – nagrodę Jury. Film „Offer of a Lifetime” nie kończy jeszcze swojej podróży po festiwalach, a wkrótce powinniśmy usłyszeć o jego sukcesach na kolejnych wydarzeniach poświęconych filmom minutowym. Film powstał we współpracy z Mateuszem Morawskim, który pełnił funkcję kierownika produkcji.
Festival do Minuto to brazylijski festiwal filmowy, powstały w 1991 roku . Skupia się na wyjątkowej formule – prezentacji filmów trwających maksymalnie jedną minutę. To jedno z najstarszych wydarzeń tego typu na świecie, które przez lata zdobyło rozpoznawalność w środowisku filmowym i stało się inspiracją dla innych festiwali minutowych na świecie. Bez wątpienia jest jednym z najbardziej znanych i cenionych wydarzeń poświęconych krótkim formom filmowym, łączącym zarówno amatorów, jak i profesjonalistów z wielu zakątków świata.
Do festiwalu zgłoszono tysiące filmów z różnych krajów, a jury wyłoniło trzy najlepsze tytuły – wśród nich znalazł się debiutancki obraz młodego żyrardowianina.
O filmie „Offer of a Lifetime”
„Offer of a Lifetime”, czyli „Okazja życia”, opowiada historię bohatera, który przypadkowo znajduje ulotkę na ulicy i doświadcza chwilowego zatrzymania czasu oraz nostalgicznego powrotu do dzieciństwa. Ulotka przedstawia przedmiot, który bohater dobrze pamięta ze swoich najmłodszych lat.
Dla 20-letniego Wiktora jest to debiut festiwalowy, ale nie pierwsze wyróżnienie w tym roku. Jest także tegorocznym zwycięzcą prestiżowej Script Fiesty – największego konkursu scenariuszowego w Polsce. Obecnie pracuje nad swoim kolejnym filmem, którego scenariusz jest już prawie gotowy.
Po powrocie z trasy festiwalowej film będzie miał premierę w sieci – na YouTube i Instagramie twórcy.
– Jak zaczęła się Twoja przygoda z reżyserią?
– Realnie stosunkowo niedawno zacząłem kręcić. Wcześniej stałem częściej po drugiej stronie kamery jako aktor – we w teatrze Kuby Wacławka „Szafa na Rozdrożu” czy okazjonalnie w TV. Prędzej czy później musiał jednak nastąpić moment, w którym zrozumiałem, jakie nieograniczone możliwości daje reżyseria w porównaniu z aktorstwem. Dopiero tutaj uwalnia się prawdziwa kreatywność. Kręceniem filmów zainteresowałem się… z nudów. Serio. Ogólnie polecam się nudzić, bo wtedy przychodzą najlepsze pomysły. Na pomysł nagrania mojego pierwszego filmu „Tułaczka” (wtedy kręconego jeszcze komórką) wpadłem podczas ogólnoświatowej nudy, czyli w pandemię. Zebrałem grupę znajomych z klasy i nakręciliśmy film o zombie. Wyszedł średnio, ale właśnie dzięki temu zrozumiałem, dlaczego uwielbiam kręcić filmy. Działam też jako radiowiec. Gdyby tego było mało, w Radio FAMA mam nawet własną audycję o tematyce filmowej. Pozdrawiam pięciu słuchaczy.
– Skąd wziął się pomysł na scenariusz?
– Pomysł na „Okazję życia” przyszedł w banalny sposób. Pięć razy w tygodniu jeżdżę komunikacją miejską na uczelnię i mam przyjemność (lub nieprzyjemność) obserwować chaos i pół-żywe tłumy przedstawione w filmie. Właśnie tak powstał bohater „Okazji”. Chodziło o stworzenie postaci tak przekształconej przez pęd miasta, że ledwo pamięta, kim była kiedyś. Najlepiej samemu obejrzeć film i zrozumieć, o czym mówię.
– Jak wyglądał proces realizacji – ile czasu zajęły zdjęcia i montaż?
– Ile zajęło kręcenie filmu jednominutowego? Mogę żartobliwie powiedzieć, że dwie minuty. A tak na poważnie, plan filmowy jest bardzo czasochłonnym potworkiem i nawet taka 60-sekundowa produkcja zajmuje mnóstwo czasu. Ograniczenia narzucone przez formę sprawiają, że absolutnie każda sekunda musi wyjść idealnie i nie ma tu miejsca na błąd. Kręciliśmy w dwóch lokalizacjach (np. Zalew Żyrardowski skutecznie udawał nam bałtycką plażę) i jeżeli miałbym podać konkretną liczbę godzin spędzonych w sumie na planie „Okazji życia”, to byłoby to minimum 6 godzin. Dwa razy więcej zajęło oczywiście montaż.
– Czy napotkałeś jakieś szczególne trudności podczas pracy nad filmem minutowym? Gdzie go nagrywaliście?
– Ojejku, dobre pytanie. Mogłoby się błędnie wydawać, że najciężej było reżyserować sceny z dzieciństwa, w których mamy do czynienia z dziecięcym aktorem, ale tutaj, ku naszemu zaskoczeniu, wszystko szło idealnie. Największy problem stanowiła jednak druga połowa filmu, a dokładniej jej lokalizacja. Kręciliśmy na jednym z głównych skrzyżowań w centrum Warszawy, co samo w sobie brzmi jak przepis na tragiczny plan filmowy. Jak na prawdziwych filmowców przystało, nasza ekipa nie miała oczywiście zezwolenia, żeby tam kręcić, a więc nikt nie zamknął nam ruchu drogowego podczas zdjęć. Główną akcją w filmie jest przejście przez pasy, więc musieliśmy idealnie nauczyć się sekwencji świateł drogowych, żeby kierownik produkcji, Mateusz Morawski, mógł w idealnym momencie wpuścić aktorów na przejście i zabrać ich stamtąd na czas. To był mocny stres. Na szczęście żaden z aktorów nie ucierpiał, co i tak jest całkiem niezłym wynikiem.
– Jakie są Twoje filmowe marzenia – reżyser, z którym chciałbyś współpracować, albo festiwal, na którym chciałbyś zadebiutować?
– Marzenia… Marzeniem jest nagrać film idealny. Taki, z którego zawsze będę dumny, gdy będę go oglądał. Taki, który obejrzy w kinach naprawdę ogromna liczba ludzi – i nie tylko po to, żeby mogli najeść się popcornu, ale żeby naprawdę coś w nich zmienić. Takich filmów jest garstka. Jeśli chodzi o współpracę, absolutnym mistrzem na polskiej scenie, z którym świetnie byłoby działać, jest Paweł Pawlikowski („Ida”, „Zimna Wojna”), ale muszę przyznać, że imponuje mi także działalność Andrzeja Dragana. Co do marzeń festiwalowych – właśnie kończę scenariusz do mojego pierwszego większego filmu krótkometrażowego. Jeśli uda się zdobyć na niego finansowanie, genialnie byłoby zadebiutować na Żubroffce w Białymstoku albo na warszawskim festiwalu filmowym. Nie nastawiam się, bo zdaję sobie sprawę, że rzadko na takich festiwalach chodzi tylko i wyłącznie o dobre filmy, ale i tak byłoby to coś.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz